Prolog

Ministerialne bale, zdecydował Harry, były jedną z najgorszych rzeczy, które stworzył człowiek. Daleko za wojną i dyskryminacją, oczywiście, jednak Harry wybrałby spędzić cały dzień z Voldemortem, niż kolejną godzinę otoczony politykami i filantropami. Jedyną jego podporą w tej beznadziejnej sytuacji była jego najlepsza przyjaciółka, Hermiona. Tańczyła ona z jednym z młodszych asystentów szefa któregoś z wydziałów. Jefferson, chyba. A może Johnberg. Harry nie był pewien.
Harry był jednak pewien, że wszystkie oczy skierowane były na jego przyjaciółkę. Nie dziwił się im. Hermiona wyglądała pięknie. Jej ciemna skóra błyszczała, czerwona suknia idealnie do niej pasowała, a upięte w skomplikowany kok włosy otaczały jej ładną twarz niczym aureola. Gdyby nie była jego siostrą, Harry wiedział, że już dawno by się zakochał.

Ponownie skupiając się na mówiącym do niego od niemal godziny Mulliganie, szefowi jednego z działów administracyjnych, ledwo powstrzymał wzdechnięcie.

- ...ja tylko mówię, że jeśli zmniejszymy władzę Wizengamotu i oddamy ją ludziom, w końcu się rozwiniemy, nie możemy przecież ukrywać, że...
- Wizengamot to ludzie, Mulligan - przerwał mu Harry. - Obaj dobrze wiemy, że to by nigdy nie przeszło, nawet gdybym ja to poparł. A nie mam zamiaru tego robić. - Harry przerwał na chwilę, zbierając myśli. - W Wizengamocie są ludzie, którzy wiedzą co robią, a my musimy im zaufać. A jeśli chcesz coś zmienić, to radzę ci wplątać się w konflikt Hartwin-Lockes. Oni co chwilę próbują przeforsować jakieś prawo, najczęściej przeciw temu drugiemu.
- Nie możemy jednak ignorować...
- Nie możemy pozwolić na to, by zapanował chaos - przerwał mu Harry. - Większość ludzi nie interesuje się polityką, Mulligan. Ilu czarodziei poszłoby na jakiekolwiek wybory, w których nie jest wybierany minister? To byłaby jedynie strata czasu i pieniędzy, a my dobrze wiemy...

Dłoń na jego przedramieniu sprawiła, że przestał mówić. To była Hermiona, zaróżowiona i lekko zdyszana po energicznym tańcu, patrząca na niego z rozbawieniem.

- Obiecałeś mi jeden taniec, braciszku - uśmiechnęła się do niego. Gdyby nie ona, zapewne rozpocząłby kłótnie z Mulliganem, a tego nikt nie chciał.
- Oczywiście - odpowiedział, kłaniając się lekko. - Panie Mulligan, wybaczy mi pan.
Nie czekając na odpowiedź, Harry podążył za swoją przyjaciółką na parkiet.

-I-I-I-

- Miałeś nie rozpoczynać żadnych politycznych kłótni, Harry - syknęła na niego Hermiona, gdy w końcu siedzieli w ministrialnym samochodzie, chroniąc się w nim przed fotografami. - Dobrze wiesz, jak to się kończy.
- Niczym, czego nie pokonamy, Herm - Harry uśmiechnął się do niej. - To banda kretynów, nie zobaczą obelgi nawet gdyby zatańczyłaby przed nimi makarenę.
- Harry... - westchnęła. - Nie możesz spędzić całego życia o coś walcząc.
- Sama chciałaś, żebyśmy zajęli się polityką.
- Nie sądziłam, że aż tak się zaangażujesz. Może się pomyliłam...
- Ty? - parsknął Harry. - Ty nigdy się nie mylisz,

Nagły huk i szarpnięcie samochodem sprawiło, że wylecieli do przodu. Jedynie zapięte pasy sprawiły, że pozostali na swoich miejscach. Wszędzie wokół nich był duszący dym, słychać było zbliżające się syreny. Harry próbował skupić wzrok, ogłuszony. Jego głowa bolała, jakby uderzył nią w coś twardego, a jego prawa noga przygnieciona była przednim siedzeniem pasażera.

- H... Herm - wydusił z siebie Harry. - Hermiona? Jesteś cała?

Świszczący oddech był jedyną odpowiedzią jaką dostał. Z trudem przekręcił głowę, by spojrzeć na swoją siostrę. Brunetka oparta była o drzwi, nieprzytomna, jedynym znakiem, że żyła, była poruszająca się klatka piersiowa. Była chorobliwie blada, jej sukienka i szyba, na której podparta była jej głowa, zakrwawione.

- Herm...

Próbował się odpiąć, zbliżyć się do niej, jednak nie miał wystarczająco sił. Nagle, spomiędzy gęstego dymu, dotarło do niego światło latarki i poczuł ulgę. Pomoc przybyła.

- Panie Potter - wycharczał z przedniego siedzenia kierowca. - To był zaszczyt dla pana pracować.
- Daj spokój, Anthony. Zaraz nas z tąd wyciągną.

Z wielkim wysiłkiem zaczął pukać w szybę, używając swojego sygnetu, by dźwięk był lepiej słyszalny. Głosy zdawały się być coraz bliżej, ale jego siły opadały. Uderzenia sygnetu o szkło powoli były coraz rzadsze. 

- Tutaj! Słyszę coś! - jeden z głosów zbliżył się. - Potrzebuję medyka! 
- Moja siostra jest nieprzytomna, kierowca chyba nie żyje - powiedział słabo Harry, mając nadzieję, że ktoś go usłyszy. - Co się stało?
- Zostaliście uderzeni przez pijanego kierowcę. Nie martw się, ratownicy już idą.
- Nie spieszcie się - powiedział Harry, czując się coraz lżej. - Mamy czas...

Potem była tylko ciemność.

Komentarze

  1. Hej,
    przepraszam, że tyle czasu mi to zajęło, ale miałam małe zawirowania w życiu i po prostu nic nie czytałam....
    podoba mi się ten pomysł, nie wiem czemu ale zawsze w takich wypadkach doszukuje się czegoś i tak ten tekst Harrego nie spieszcie się mamy czas świetne...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz